Wiem coś o tym
Kiedy urodziłam pierwsze dziecko byłam tykającą bombą, która rzadko wybuchała, ale jak już to robiła – to konkretnie. Poczucie winy i niepokój o dzieci towarzyszyły mi każdego dnia i utrudniały złapanie balansu między byciem mamą a pełnieniem innych, życiowych ról.
Zupełnie sobie tego nie uświadamiając, niosłam przysięgę: Zawsze wesprę moje dziecko (w znaczeniu: sprawię, że ono przestanie czuć się źle). Kiedy w trakcie adaptacji córki do przedszkola pojawiły się trudności, starałam się za wszelką cenę być z nią w tym, co przeżywała. Jednak po jakimś czasie poranne wychodzenie do placówki zamieniło się w nasz rodzinny dramat. Próbowałam wszystkiego: empatycznego towarzyszenia i bycia przy niej w trudności, robienia wszystkiego w jej czasie, stanowczości, zabierania jej „na siłę”...
Przez długi czas nie przynosiło trwałych zmian.
Wiedza, którą posiadałam była przydatna, ale to dopiero połączenie umysłu z sercem rozwiązało nasze trudności i pozwoliło przerwać „pętlę”, w której utknęłam. W mojej córce widziałam wszystko to, co sama kiedyś czułam, ale nie mogłam tego wtedy przez siebie przepuścić, bo nie miałam na to wspierającej przestrzeni. Kiedy to zrobiłam, pętla pękła i nauczyłam się opiekować swoim wewnętrznym dzieckiem. Jednocześnie zrozumiałam, że to w jaki sposób próbujemy wspierać naszych synów i córki czasami jest kompletnie nietrafione, bo nie widzimy ich, tylko… siebie małych.
Nasze dzieci mogą potrzebować czegoś zupełnie innego. Tak też było z moją córką. Ona potrzebowała by pojawił się koło niej dorosły, który wie, co robi i za którym będzie mogła podążyć… także do przedszkola. Zatopiona we własnym bólu - z którego nie zdawałam sobie sprawy - nie mogłam jej tego dać. Teraz już jestem w stanie być dla niej takim dorosłym.
Ostatecznie dzięki mojej córce wykonałam niesamowitą podróż w głąb siebie – do uczuć mojego wewnętrznego dziecka. Podróż, która zajęła mi kilka lat i w którą zainwestowałam sporo pieniędzy, wydanych na książki, kursy, sesje indywidualne oraz… ratowanie mojego zdrowia!
W końcu doszłam do miejsca, w którym jestem do dziś.
Dbam o siebie bez wyrzutów sumienia i jestem wolna od obaw, czy wystarczająco wspieram moje dzieci. Wiem, jak okiełznać moje emocje i nie tylko jak przetrwać wspólną, rodzinną codzienność, ale także jak żyć w niej z lekkością i czerpać z niej radość.
Głęboko wierzę w to, że jestem dla moich dzieci wystarczająco dobrą mamą.
Jeśli to jest coś, czego pragniesz – to zapraszam Cię na tą wspólną podróż. Możesz być tam gdzie ja już na wiosnę 😊